od
ostatniej recenzji minęło trochę czasu, ale mam nadzieję, że nie zapomnieliście
o nowo rozwijającej się sekcji filmowej na blogu Dirty Heels. Jeżeli
pasjonujecie się kinem lub jesteście ciekawi intrygujących pozycji filmowych
albo po prostu szukacie filmu odpowiedniego na wieczór lub niedzielne
popołudnie, serdecznie zapraszam do lektury. Sekcja filmowa na pewno będzie
się, w miarę upływu czasu, rozrastać.
Mając na
uwadze fakt, iż znajdujemy się w jednym z najgorętszych okresów w
kinematografii, a mianowicie dosłownie co tydzień przyznawane są kolejne
nagrody w przemyśle filmowym. Niemalże na dniach poznamy również laureatów
tegorocznych Oscarów. Postanowiłem więc wybrać dla Was film, który oczarował
uczestników ostatniego festiwalu w Cannes, zdobył 3 nominacje do brytyjskiej
nagrody BAFTA, 5 nominacji do Złotego Globu oraz 6 do Oscara. Oczarował również
mnie. Film „Nebraska”, gdyż to o nim właśnie mowa, w mojej ocenie jest jednym z
bardziej sentymentalnych oraz wzruszających filmów ostatniego roku. Na gali
rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej będę mu kibicował całym sercem,
choć zdaję sobie sprawę, że ma godną konkurencję. Reżyser „Nebraski”, Alexander
Payne jak mało kto potrafi opowiadać zwykłe historie w niezwykły sposób. Do
dziś mam w pamięci jego „Spadkobierców” oraz kwintesencję dramatu obyczajowego
- „Schmidt” z Jack’iem Nicholsonem. Możemy się zastanawiać jak
to możliwe, że w dobie ogromnych nakładów finansowych oraz wszechobecnych
efektów specjalnych, zachwyca nas film nakręcony w kolorze czarno-białym o
zniedołężniałym mężczyźnie, który ubzdurał sobie, że wygrał milion dolarów?
Odpowiedź jest oczywista, czasem te najprostsze historie okazują się
najpiękniejsze.
„Nebraska”
opowiada historię podstarzałego, lekko zdziwaczałego, aczkolwiek poczciwego
Woody’ego Granta (Bruce Dern), który zamieszkując miasto Billings w stanie
Montana, za wszelką cenę próbuje dostać się do znacznie oddalonego miasta
Lincoln w stanie Nebraska. Cel podróży - odebranie rzekomo mu przyznanej
nagrody w loterii w wysokości miliona dolarów. Mimo iż pozostali członkowie
rodziny próbują wytłumaczyć, że kupon świadczący o wygranej jest typowym
chwytem marketingowym, dobroduszny Woody nie daje za wygraną, co kończy się
ucieczkami z domu. Żona „zwycięzcy” - Kate Grant (June Squibb) nieustannie
docina mężowi, że jest zbyt łatwowierny, męczący oraz że przez alkohol
zmarnował sobie życie. Starszy syn, Ross Grant (Bob Odenkirk) sugeruje, że
najlepszym rozwiązaniem byłoby oddanie ojca do domu starców. Jedynie młodszy
syn, David Grant (Will Forte) próbuje zrozumieć ojca. Początkowo dla świętego
spokoju decyduje się zawieźć ojca po odbiór rzekomo mu przyznanej nagrody.
Zdarzenia, które będą miały miejsce po drodze, a mianowicie przyjazd do
rodzinnego miasteczka, które sprawia wrażenie, że znajduje się pośrodku niczego
oraz zjazd wszystkich członków rodziny, którzy nagle sobie uświadomią, że Woody
każdemu z nich jest coś winny, odmienią motywacje Davida.
Film jako klasyczny przykład kina drogi w niezwykle subtelny,
wzruszający, ale i czasem humorystyczny sposób ukazuje różnorodność i złożoność
wszystkich bohaterów oraz ich przemianę pod wpływem kolejnych zdarzeń. Sceny,
które odsłaniają przed nami motywacje podróży zarówno u ojca jak i u syna,
ściskają za serce. To właśnie rodzinne stosunki wychodzą w tym filmie na
pierwszy plan. Podróżujący razem z ojcem David, po drodze po wygraną, zajeżdża
do rodzinnego miasteczka Woody’iego. Ojciec staje się lokalną gwiazdą. W końcu
nie każdemu udaje się wygrać milion dolarów. Ten swoisty powrót do korzeni
staje się punktem zwrotnym, ale nie w podróży po odebranie nagrody, ale w
podróży w głąb siebie. To tutaj poznajemy tajemnice Woody’iego, jego kolegów,
byłe dziewczyny, rodzinę. Dzięki temu ukazuje nam się obraz niezwykle
tragicznego życia głównego bohatera, którego największą wadą, oprócz
nadużywania alkoholu, jest (o ironio!) nadmierna wiara w ludzką dobroć i
szczerość.
Reżyser w niezwykle umiejętny sposób ukazuje nam kiełkujące na nowo relacje
i stosunki społeczne pomiędzy lokalną społecznością, rodziną a Woodym. Spora
część rodziny, kolegów chciałaby uszczknąć kawałek wygranej dla siebie. I tutaj
do gry wchodzi przyjeżdżająca na spotkanie żona Woody’iego, zjawiający się
również starszy syn oraz będący cały czas na miejscu młodszy syn. Mogłoby się
wydawać, że razem stawiają czoła przeciwnością losu, sprzeciwiają się groźbom
oraz próbom ośmieszenia ojca. W rzeczywistości, biorą na siebie (tylko, albo
aż) obelgi i ciosy. Z wyjątkiem młodszego syna, Davida, nie wspierają
Woody’iego w jego dążeniu po odebranie nagrody. On sam, mimo wynikających z
wieku trudności i ułomności, za nic w świecie się nie poddaje. Uważa, że skoro
dostał kupon z napisem „zwycięzca”, to choćby nie wiem co, musi odebrać swoją
nagrodę. Mimo kolejnych porażek i potknięć, nieustannie dąży do osiągnięcia
celu. W takim momencie, my, widzowie, mimo iż od samego początku wiemy, że
nagrody nie ma, kiedy widzimy zniedołężniałego staruszka chcącego zrealizować
swoje marzenie, musielibyśmy być bez serca, żeby się nie wzruszyć, żeby mu nie
kibicować w dotarciu do celu. Czy komukolwiek na świecie można odmówić,
przeszkodzić w dążeniu do realizacji swoich marzeń? Tym bardziej, jeżeli chodzi
o osobę, która prawdopodobnie odbywa ostatnią podróż w swoim życiu? Każdy ma
prawo do marzeń oraz do ich realizacji.
Jednakże film nie poruszalby tak, gdyby nie fenomenalna gra aktorska. Na największe
wyróżnienia zasługują tutaj Bruce Dern wcielający się w rolę Woody’iego oraz
June Squibb, grająca Kate Grant. Odgrywany przez Derna Woody nie uzewnętrznia
swoich uczuć ani przemyśleń. Nie mówi ani co myśli, ani co ma zamiar zrobić.
Ten zamknięty w sobie człowiek ma tylko jeden cel - nagrodę. Kiedy tylko raz, w
czasie całego filmu, mówi dlaczego tak naprawdę chce ją odebrać, serce
podchodzi do gardła. Nie byłoby „Nebraski” bez genialnego scenariusza, Derna
oraz Squibb. To właśnie za sprawą ekscentrycznej żony Woody’iego najczęściej na
naszych twarzach pojawia się uśmiech. Jej cięty język wobec, męża, syna, innych
członków rodziny, również tych już nieżyjących, wprowadza swego rodzaju humor i
rozluźnienie napiętych sytuacji. Jej postać jest również niezwykle kluczowa w
filmie i ciężko się czasem nie zgodzić z tym co mówi, mimo iż artykułuje swoje
przemyślenia w sposób dosadny.
Dzięki tym
wszystkim elementom, w efekcie otrzymujemy, niezwykle prosty a zarazem
przepiękny film. Reżyser w sposób niebywale subtelny przedstawia nam jedną z
najszczerszych w historii kina opowieści o niełatwym życiu, rodzinie, starości,
dążeniu do realizacji marzeń oraz o odczuwaniu przyjemności z małych rzeczy.
Czarno-biała stylistyka filmu pomaga nam skupić się dodatkowo na tym co
najistotniejsze, nie rozprasza naszej uwagi. Najsmutniejsze pozostaje tylko to,
że „Nebraska” mimo premiery w USA w maju zeszłego roku, w Polsce do tej pory
nie doczekała się swojej premiery. Czy dystrybutorzy filmowi mają nas za
nieczułych ignorantów, którzy nie zrozumieliby tego filmu? Mam nadzieję, że to
w jeszcze większy sposób zachęci was do obejrzenia dzieła jakim jest
„Nebraska”. Nie wiem w jaki sposób film obejrzycie i skąd go weźmiecie, ale
znajdźcie i obejrzyjcie. Na koniec spróbujcie sobie odpowiedzieć: ile dla Was
byłby wart milion dolarów?
Tak jak na
początku wspominałem, niedługo gala rozdania nagród Amerykańskiej Akademii
Filmowej. Niektórzy uważają, że Oscary dzisiaj już nie są wyznacznikiem
wielkiego kina. Filmy nominowane oraz zwycięskie są raz lepsze, raz gorsze, to
oczywiste. Jednakże prestiż, jaki przysparza nominacja, a tym bardziej wygrana,
jest nieporównywalny z żadną inną nagrodą filmową na świecie. I nic tego nie
zmieni. W tym roku „Nebrasce” trudno jednak będzie zatriumfować. Film Alexandra
Payna, tak jak i „Ona” Spike’a Jonza to dzieła wielkie, aczkolwiek cały czas
prezentujące nurt kina niszowego. W starciu ze światem komercyjnym, wielkich
szans na zwycięstwo nie mają. „Ona” może liczyć jedynie na Oscara za scenariusz
oryginalny. Ale to i tak już dużo. Poza wspomnianymi, na obejrzenie zasługują
wszystkie nominowane filmy. Troszkę o najważniejszych z nich. „Grawitacja”
Alfonso Cuarona mimo budzenia skrajnych emocji wśród widzów to jednak pierwsze
wysokobudżetowe widowisko w technologii 3D, które jest jednocześnie porządnym
dramatem przedstawiającym walkę jednostki o przetrwanie w warunkach do tego
niemożliwych. „Kapitan Phillips” Paula Greengrassa to nie zwyczajny film
sensacyjny. To genialnie zagrany oraz zmontowany, dramatyczny portret zwykłego
człowieka, który znalazł się w sytuacji, w której nie miał prawa się znaleźć.
„American Hustle” Davida O. Russella to błyskotliwa opowieść o oszustach,
których nie sposób nie lubić. Moim zdaniem jednak, film ten opiera się tylko na
porządnym aktorstwie, brak tu całościowego polotu. „Wilk z Wall Street” to
kolejna epopeja Martina Scorsese. Mnie osobiście te 3 godziny zmęczyły, ale co
kto lubi. „Witaj w klubie” Jeana-Marca Vallee to pozbawiona patosu walka
jednostki o przeżycie za wszelką cenę. Po co chorobę zwalczać, lepiej niwelować
jej objawy, aby swobodniej i przede wszystkim dłużej żyć. Intrygująca opowieść.
„Zniewolony. 12 Years a Slave” Steve’a McQueen’a to prawdopodobnie
najpoważniejszy pretendent do zgarnięcia nagrody za najlepszy film. Powód? Ze
wszystkich nominowanych jest on najbardziej poprawny politycznie. „Zniewolony”
to owszem, wielkie dzieło, ale niestety nie wybitne tak jak chociażby
„Służące”, które Oscara nie dostały. Ostatni nominowany film to jeszcze i dla
mnie zagadka, gdyż tylko „Tajemnicy Filomeny” Stephena Frearsa jeszcze nie
widziałem. Jednakże po błyskotliwej Judi Dench w głównej roli i interesującej
tematyce poszukiwań dziecka zabranego przez zakonnice lata temu, wnioskuję, iż
może być to film fenomenalny. Na sam koniec zachęcam Was jeszcze do zapoznania
się z propozycjami nieanglojęzycznymi. Szczególnie duńskie „Polowanie” Thomasa
Vinterberga i włoskie „Wielkie Piękno” Paolo Sorrentino to arcyciekawe
propozycje filmowe.
Rozdanie
Oscarów w nocy z 2 na 3 marca, czyli z niedzieli na poniedziałek. Sercem będę
za „Nebraską”, chociaż rozum podpowiada mi „Zniewolonego”. Amerykańska Akademia
lubi jednak płatać figle. A jakie są Wasze typy?
Trzymajcie
się,
Jarek
Wilk z Wall Street RuleZ:)
OdpowiedzUsuńI saw this film! Like it a lot!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńAngela Donava
http://www.lookbooks.fr