środa, 26 lutego 2014

Ile wart jest milion dolarów ?

Cześć Wszystkim,

     od ostatniej recenzji minęło trochę czasu, ale mam nadzieję, że nie zapomnieliście o nowo rozwijającej się sekcji filmowej na blogu Dirty Heels. Jeżeli pasjonujecie się kinem lub jesteście ciekawi intrygujących pozycji filmowych albo po prostu szukacie filmu odpowiedniego na wieczór lub niedzielne popołudnie, serdecznie zapraszam do lektury. Sekcja filmowa na pewno będzie się, w miarę upływu czasu, rozrastać.
      Mając na uwadze fakt, iż znajdujemy się w jednym z najgorętszych okresów w kinematografii, a mianowicie dosłownie co tydzień przyznawane są kolejne nagrody w przemyśle filmowym. Niemalże na dniach poznamy również laureatów tegorocznych Oscarów. Postanowiłem więc wybrać dla Was film, który oczarował uczestników ostatniego festiwalu w Cannes, zdobył 3 nominacje do brytyjskiej nagrody BAFTA, 5 nominacji do Złotego Globu oraz 6 do Oscara. Oczarował również mnie. Film „Nebraska”, gdyż to o nim właśnie mowa, w mojej ocenie jest jednym z bardziej sentymentalnych oraz wzruszających filmów ostatniego roku. Na gali rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej będę mu kibicował całym sercem, choć zdaję sobie sprawę, że ma godną konkurencję. Reżyser „Nebraski”, Alexander Payne jak mało kto potrafi opowiadać zwykłe historie w niezwykły sposób. Do dziś mam w pamięci jego „Spadkobierców” oraz kwintesencję dramatu obyczajowego - „Schmidt” z Jack’iem Nicholsonem. Możemy się zastanawiać jak to możliwe, że w dobie ogromnych nakładów finansowych oraz wszechobecnych efektów specjalnych, zachwyca nas film nakręcony w kolorze czarno-białym o zniedołężniałym mężczyźnie, który ubzdurał sobie, że wygrał milion dolarów? Odpowiedź jest oczywista, czasem te najprostsze historie okazują się najpiękniejsze.


     „Nebraska” opowiada historię podstarzałego, lekko zdziwaczałego, aczkolwiek poczciwego Woody’ego Granta (Bruce Dern), który zamieszkując miasto Billings w stanie Montana, za wszelką cenę próbuje dostać się do znacznie oddalonego miasta Lincoln w stanie Nebraska. Cel podróży - odebranie rzekomo mu przyznanej nagrody w loterii w wysokości miliona dolarów. Mimo iż pozostali członkowie rodziny próbują wytłumaczyć, że kupon świadczący o wygranej jest typowym chwytem marketingowym, dobroduszny Woody nie daje za wygraną, co kończy się ucieczkami z domu. Żona „zwycięzcy” - Kate Grant (June Squibb) nieustannie docina mężowi, że jest zbyt łatwowierny, męczący oraz że przez alkohol zmarnował sobie życie. Starszy syn, Ross Grant (Bob Odenkirk) sugeruje, że najlepszym rozwiązaniem byłoby oddanie ojca do domu starców. Jedynie młodszy syn, David Grant (Will Forte) próbuje zrozumieć ojca. Początkowo dla świętego spokoju decyduje się zawieźć ojca po odbiór rzekomo mu przyznanej nagrody. Zdarzenia, które będą miały miejsce po drodze, a mianowicie przyjazd do rodzinnego miasteczka, które sprawia wrażenie, że znajduje się pośrodku niczego oraz zjazd wszystkich członków rodziny, którzy nagle sobie uświadomią, że Woody każdemu z nich jest coś winny, odmienią motywacje Davida.


     Film jako klasyczny przykład kina drogi w niezwykle subtelny, wzruszający, ale i czasem humorystyczny sposób ukazuje różnorodność i złożoność wszystkich bohaterów oraz ich przemianę pod wpływem kolejnych zdarzeń. Sceny, które odsłaniają przed nami motywacje podróży zarówno u ojca jak i u syna, ściskają za serce. To właśnie rodzinne stosunki wychodzą w tym filmie na pierwszy plan. Podróżujący razem z ojcem David, po drodze po wygraną, zajeżdża do rodzinnego miasteczka Woody’iego. Ojciec staje się lokalną gwiazdą. W końcu nie każdemu udaje się wygrać milion dolarów. Ten swoisty powrót do korzeni staje się punktem zwrotnym, ale nie w podróży po odebranie nagrody, ale w podróży w głąb siebie. To tutaj poznajemy tajemnice Woody’iego, jego kolegów, byłe dziewczyny, rodzinę. Dzięki temu ukazuje nam się obraz niezwykle tragicznego życia głównego bohatera, którego największą wadą, oprócz nadużywania alkoholu, jest (o ironio!) nadmierna wiara w ludzką dobroć i szczerość.


     Reżyser w niezwykle umiejętny sposób ukazuje nam kiełkujące na nowo relacje i stosunki społeczne pomiędzy lokalną społecznością, rodziną a Woodym. Spora część rodziny, kolegów chciałaby uszczknąć kawałek wygranej dla siebie. I tutaj do gry wchodzi przyjeżdżająca na spotkanie żona Woody’iego, zjawiający się również starszy syn oraz będący cały czas na miejscu młodszy syn. Mogłoby się wydawać, że razem stawiają czoła przeciwnością losu, sprzeciwiają się groźbom oraz próbom ośmieszenia ojca. W rzeczywistości, biorą na siebie (tylko, albo aż) obelgi i ciosy. Z wyjątkiem młodszego syna, Davida, nie wspierają Woody’iego w jego dążeniu po odebranie nagrody. On sam, mimo wynikających z wieku trudności i ułomności, za nic w świecie się nie poddaje. Uważa, że skoro dostał kupon z napisem „zwycięzca”, to choćby nie wiem co, musi odebrać swoją nagrodę. Mimo kolejnych porażek i potknięć, nieustannie dąży do osiągnięcia celu. W takim momencie, my, widzowie, mimo iż od samego początku wiemy, że nagrody nie ma, kiedy widzimy zniedołężniałego staruszka chcącego zrealizować swoje marzenie, musielibyśmy być bez serca, żeby się nie wzruszyć, żeby mu nie kibicować w dotarciu do celu. Czy komukolwiek na świecie można odmówić, przeszkodzić w dążeniu do realizacji swoich marzeń? Tym bardziej, jeżeli chodzi o osobę, która prawdopodobnie odbywa ostatnią podróż w swoim życiu? Każdy ma prawo do marzeń oraz do ich realizacji.


     Jednakże film nie poruszalby tak, gdyby nie fenomenalna gra aktorska. Na największe wyróżnienia zasługują tutaj Bruce Dern wcielający się w rolę Woody’iego oraz June Squibb, grająca Kate Grant. Odgrywany przez Derna Woody nie uzewnętrznia swoich uczuć ani przemyśleń. Nie mówi ani co myśli, ani co ma zamiar zrobić. Ten zamknięty w sobie człowiek ma tylko jeden cel - nagrodę. Kiedy tylko raz, w czasie całego filmu, mówi dlaczego tak naprawdę chce ją odebrać, serce podchodzi do gardła. Nie byłoby „Nebraski” bez genialnego scenariusza, Derna oraz Squibb. To właśnie za sprawą ekscentrycznej żony Woody’iego najczęściej na naszych twarzach pojawia się uśmiech. Jej cięty język wobec, męża, syna, innych członków rodziny, również tych już nieżyjących, wprowadza swego rodzaju humor i rozluźnienie napiętych sytuacji. Jej postać jest również niezwykle kluczowa w filmie i ciężko się czasem nie zgodzić z tym co mówi, mimo iż artykułuje swoje przemyślenia w sposób dosadny.


     Dzięki tym wszystkim elementom, w efekcie otrzymujemy, niezwykle prosty a zarazem przepiękny film. Reżyser w sposób niebywale subtelny przedstawia nam jedną z najszczerszych w historii kina opowieści o niełatwym życiu, rodzinie, starości, dążeniu do realizacji marzeń oraz o odczuwaniu przyjemności z małych rzeczy. Czarno-biała stylistyka filmu pomaga nam skupić się dodatkowo na tym co najistotniejsze, nie rozprasza naszej uwagi. Najsmutniejsze pozostaje tylko to, że „Nebraska” mimo premiery w USA w maju zeszłego roku, w Polsce do tej pory nie doczekała się swojej premiery. Czy dystrybutorzy filmowi mają nas za nieczułych ignorantów, którzy nie zrozumieliby tego filmu? Mam nadzieję, że to w jeszcze większy sposób zachęci was do obejrzenia dzieła jakim jest „Nebraska”. Nie wiem w jaki sposób film obejrzycie i skąd go weźmiecie, ale znajdźcie i obejrzyjcie. Na koniec spróbujcie sobie odpowiedzieć: ile dla Was byłby wart milion dolarów?


      Tak jak na początku wspominałem, niedługo gala rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Niektórzy uważają, że Oscary dzisiaj już nie są wyznacznikiem wielkiego kina. Filmy nominowane oraz zwycięskie są raz lepsze, raz gorsze, to oczywiste. Jednakże prestiż, jaki przysparza nominacja, a tym bardziej wygrana, jest nieporównywalny z żadną inną nagrodą filmową na świecie. I nic tego nie zmieni. W tym roku „Nebrasce” trudno jednak będzie zatriumfować. Film Alexandra Payna, tak jak i „Ona” Spike’a Jonza to dzieła wielkie, aczkolwiek cały czas prezentujące nurt kina niszowego. W starciu ze światem komercyjnym, wielkich szans na zwycięstwo nie mają. „Ona” może liczyć jedynie na Oscara za scenariusz oryginalny. Ale to i tak już dużo. Poza wspomnianymi, na obejrzenie zasługują wszystkie nominowane filmy. Troszkę o najważniejszych z nich. „Grawitacja” Alfonso Cuarona mimo budzenia skrajnych emocji wśród widzów to jednak pierwsze wysokobudżetowe widowisko w technologii 3D, które jest jednocześnie porządnym dramatem przedstawiającym walkę jednostki o przetrwanie w warunkach do tego niemożliwych. „Kapitan Phillips” Paula Greengrassa to nie zwyczajny film sensacyjny. To genialnie zagrany oraz zmontowany, dramatyczny portret zwykłego człowieka, który znalazł się w sytuacji, w której nie miał prawa się znaleźć. „American Hustle” Davida O. Russella to błyskotliwa opowieść o oszustach, których nie sposób nie lubić. Moim zdaniem jednak, film ten opiera się tylko na porządnym aktorstwie, brak tu całościowego polotu. „Wilk z Wall Street” to kolejna epopeja Martina Scorsese. Mnie osobiście te 3 godziny zmęczyły, ale co kto lubi. „Witaj w klubie” Jeana-Marca Vallee to pozbawiona patosu walka jednostki o przeżycie za wszelką cenę. Po co chorobę zwalczać, lepiej niwelować jej objawy, aby swobodniej i przede wszystkim dłużej żyć. Intrygująca opowieść. „Zniewolony. 12 Years a Slave” Steve’a McQueen’a to prawdopodobnie najpoważniejszy pretendent do zgarnięcia nagrody za najlepszy film. Powód? Ze wszystkich nominowanych jest on najbardziej poprawny politycznie. „Zniewolony” to owszem, wielkie dzieło, ale niestety nie wybitne tak jak chociażby „Służące”, które Oscara nie dostały. Ostatni nominowany film to jeszcze i dla mnie zagadka, gdyż tylko „Tajemnicy Filomeny” Stephena Frearsa jeszcze nie widziałem. Jednakże po błyskotliwej Judi Dench w głównej roli i interesującej tematyce poszukiwań dziecka zabranego przez zakonnice lata temu, wnioskuję, iż może być to film fenomenalny. Na sam koniec zachęcam Was jeszcze do zapoznania się z propozycjami nieanglojęzycznymi. Szczególnie duńskie „Polowanie” Thomasa Vinterberga i włoskie „Wielkie Piękno” Paolo Sorrentino to arcyciekawe propozycje filmowe.
     Rozdanie Oscarów w nocy z 2 na 3 marca, czyli z niedzieli na poniedziałek. Sercem będę za „Nebraską”, chociaż rozum podpowiada mi „Zniewolonego”. Amerykańska Akademia lubi jednak płatać figle. A jakie są Wasze typy?

Trzymajcie się,
Jarek

2 komentarze:

  1. Wilk z Wall Street RuleZ:)

    OdpowiedzUsuń
  2. I saw this film! Like it a lot!!!!!!!!!!!!!
    Angela Donava
    http://www.lookbooks.fr

    OdpowiedzUsuń